sobota, 7 września 2019

Epilog

Londyn, Stamford Bridge, 14.05.2023 r.

 Mój piąty sezon spędzony w Chelsea właśnie dobiegał końca. Skupiony, wraz z kolegami czekałem na rozpoczęcie spotkania. Mistrzostwo Anglii zapewniliśmy sobie tydzień temu, ale chcieliśmy wygrać ten ostatni mecz sezonu 2022/2023 na Stamford Bridge przed własną publicznością, w domu… Omiotłem wzrokiem kolegów z drużyny i poczułem dumę. Razem niewątpliwie stworzyliśmy coś nowego, byliśmy zespołem, w którym doświadczenie mieszało się z młodością, byliśmy nieustępliwi w swoich działaniach, nie poddawaliśmy się po porażkach, tylko z podniesionymi głowami wychodziliśmy na kolejne spotkania. Byliśmy jednością, byliśmy razem na dobre i na złe, wspieraliśmy się w trudnych chwilach, motywowaliśmy się wzajemnie i napędzaliśmy się do walki. Tworzyliśmy rodzinę, na boisku, w szatni, byliśmy sobie równi i akceptowaliśmy każdą decyzję trenera. Zakontraktowanie Franka Lamparda, któremu został przedłużony kontrakt było najlepszą rzeczą, jaka mogła przydarzyć się temu klubowi. W jego pierwszym sezonie spędzonym na ławce trenerskiej szło nam różnie. Były wzloty i upadki. Z Ligi Mistrzów odpadliśmy w fazie pucharowej, ale dzięki zajęciu czwartego miejsca w Premier League, które każdy określał mianem sukcesu zakwalifikowaliśmy się do kolejnej edycji. Odpadliśmy będąc w tym samym miejscu, ale potem było już tylko lepiej. Spięliśmy się i całą uwagę poświęciliśmy rozgrywkom ligowym. Walka się opłaciła, bo ku niedowierzaniu innych zdołaliśmy sięgnąć po tytuł Mistrzów Anglii. Szczęście, jakie ogarnęło mnie w tamtej chwili było nie do opisania, jednak jego apogeum w pełni odczułem w zeszłym sezonie, kiedy to po walce, uporze, mordęgach, po wylanym pocie, po krzykach, po treningach, motywujących słowach podniosłem do góry mój pierwszy, upragniony puchar za zwycięstwo w Lidze Mistrzów. Dołożyłem swoją cegiełkę do sukcesu całej drużyny, broniłem nawet najgorsze piłki, aby pod koniec maja płakać, świętować i dzielić się swoją radością i szczęściem z moimi najbliższymi, z fanami, z całą niebieską rodziną. Otrząsnąłem się ze swoich myśli, ze wspomnień, kiedy sędzia dał nam znać, że zaraz rozpocznie się mecz. Podałem rękę kolegom z drużyny oraz dzieciom, po czym zająłem swoje miejsce za kapitanem. Czując, że w tej właśnie chwili spełniam jedno ze swoich marzeń, może nawet najważniejszych chwyciłem za jedną rękę Anastasię, a za drugą Laylę i wyszedłem z tunelu. Posłałem córeczkom promienny uśmiech, który momentalnie odwzajemniły. Prawie dziewięcioletnia Anastasia dumnie kroczyła u mojego boku, a lekki wiatr rozwiewał jej długie blond włosy. Layla, która za nieco ponad dwa miesiące miała obchodzić swoje czwarte urodziny człapała po murawie obserwując swoimi brązowymi odziedziczonymi po mnie oczami wszystko, co działo się wokół niej. Jej kręcone brąz włoski śmiesznie podskakiwały przy każdym ruchu. Patrząc na nie ubrane w meczowy strój, w koszulkę z napisem Papi na plecach czułem cholerną dumę z bycia tatą. Te dwie ślicznotki były całym moim światem, a chwil spędzonych z nimi nie zamieniłbym za nic w świecie. Ustawiłem się w rzędzie czochrając córki po głowach. Kiedy prezentacja dobiegła końca obdarowały mnie soczystymi buziakami w policzek i podbiegły w stronę czekającej na nich Adriany. Adriany, mojej przepięknej blondynki o oczach, w które mógłbym wpatrywać się godzinami, Adriany, mojej przyjaciółki, kobiety mojego życia, mojej żony, która ubrana w moją koszulkę uśmiechała się radośnie czule dotykając ciążowego brzuszka. Adriana była w szóstym miesiącu, a ja dopiąłem swego, bowiem pod jej sercem zadomowił się chłopczyk, którego ze względu na miłość dziewczynek do Małej Syrenki mieliśmy nazwać Erico. Mieliśmy rodzinę, o jakiej marzyliśmy odkąd zaczęliśmy się ze sobą spotykać i to było najpiękniejsze. Odprowadzony brawami popędziłem w stronę bramki. Mecz był wyrównany, rywale nie poddawali się, bo mieli taki sam cel jak my. Chcieli uszczęśliwić swoich sympatyków. Ich gra mogła cieszyć, jednak dawałem z siebie wszystko i broniłem najgroźniejsze strzały. W drugiej połowie dzięki dwóm szybko strzelonym bramkom już do końca, do ostatniego gwizdka sędziego kontrolowaliśmy przebieg spotkania. Pobiegłem do kolegów i wspólnie zaczęliśmy się cieszyć z odniesionego sukcesu, już kolejnego. Podbiegł do nas Frank gratulując nam tak świetnego występu. Fani klaskali, krzyczeli, śpiewali, wymachiwali klubowymi szalikami oraz flagami. Odnalazłem w tłumie trzy najważniejsze kobiety mojego życia, które rozradowane wpatrywały się we mnie z miłością. Podnosząc do góry puchar, czując ciężar złotego medalu na szyi nie mogłem przestać się uśmiechać. Po tradycyjnej rundzie wokół stadionu, podczas której zaprezentowaliśmy kibicom trofeum w końcu mogłem skryć się w ramionach Adriany. Płakała cicho ocierając łzy chusteczką. Dziewczynki podskakiwały wokół nas jak szalone, piszcząc i gratulując mi. Kucnąłem i wziąłem je w swoje ramiona. Pachniały radością i beztroską. Pocałowałem je w głowę, po czym wypuściłem z objęć. Udały się na środek murawy, aby szaleć wraz z innymi dziećmi i piłkarzami. Położyłem dłoń na zaokrąglonym brzuszku Adriany i pogłaskałem go z czułością. Mały zaczął wykonywać ruchy nagradzając moją żonę mocnymi kopniakami. Popatrzyliśmy w stronę córek i podeszliśmy do nich. Adriana Martinez - Arrizabalaga wtuliła się w mnie, a ja objąłem ją z całych sił. Była moja, a ja byłem jej. Wiele przeszliśmy. Kochaliśmy się od zawsze, miłość, która narodziła się między nami w słonecznej Hiszpanii, w naszej uroczej Ondarroi nigdy nie wygasła. Wzajemne uczucie tliło się w nas, nawet wtedy kiedy byliśmy związani z innymi ludźmi. Przeprowadzka do Londynu była najlepszą rzeczą, jaka mogła mnie spotkać. Odnalazłem ją, odnalazłem miłość mojego życia, odnalazłem mamę moich dzieci, kobietę, którą kochałem od zawsze i której nigdy nie miałem zamiaru przestać kochać. Należeliśmy do siebie i już nic nie mogło stanąć nam na przeszkodzie do wspólnego szczęścia. Kątem oka spostrzegłem kręcącego się po murawie Diego, który wspólnie z Romanem omawiał jakieś sprawy. Napotykając moje spojrzenie uniósł kciuk do góry, a ja odwzajemniłem jego gest patrząc na jego rodzinę. Przytuliłem do siebie Adrianę, Anastasię i Laylę, opiekuńczo położyłem jedną dłoń na brzuchu, w którym szalał nasz synek i dziękowałem za taki dar od losu. Byliśmy razem, staliśmy na środku murawy w uścisku wyrażającym więcej niż jakiekolwiek słowa. Wokół nas rozbrzmiewał hymn Chelsea, wiwaty piłkarzy, wesołe piski dzieci. I w tym wszystkim byliśmy my, cieszący się miłością, szczęściem i radością, oblepieni niebieskim confetti. Byliśmy dla siebie. Zawsze. I na zawsze.
Sprawiasz, że moje niebo ma znów ten błękit… – wyszeptała Adriana łącząc nasze usta w pocałunku. – Kocham cię, przystojny Hiszpanie z Ondarroi.
Sprawiasz, że moja dusza budzi się dzięki Twojemu światłu… – odparłem. – Kocham cię, Myszko... Moja śliczna Hiszpanko z Ondarroi.

Regálame tu risa, enséñame a soñar
con sólo una caricia me pierdo en este mar
Regálame tu estrella, la que ilumina esta noche
llena de paz y de armonía, y te entregaré mi vida*

KONIEC.

***

Witam! 

*Podaruj mi Twój uśmiech, naucz mnie marzyć 
za sprawą jednej pieszczoty zatracam się w tym morzu 
Podaruj mi Twoją gwiazdę, tę, która oświetla tę noc
pełną spokoju i harmonii a ofiaruję Ci moje życie... 

I tak przedstawia się koniec tego opowiadania! :) Mam nadzieję, że jesteście zadowolone z takiego zakończenia ^^ Historia trochę rozciągnęła mi się w czasie, ale najważniejsze, że udało mi się doprowadzić ją do końca :) 

Dziękuję Wam za obecność tutaj, za każdy komentarz, każdą opinię! Każde słowo powodowało szeroki uśmiech na mojej twarzy i motywowało do dalszego pisania :) Dziękuję! <3 




skradzione serce zapraszam na prolog! ;) 

Pozdrawiam ;*